piątek, 11 listopada 2011

Umiejętności i wyzwania

Życie zabiera nas w wiele podróży, których się nie spodziewamy. Zwykłe czynności prowadzą do wielkich wydarzeń. Kupno domu, który miał się okazać projektem czysto praktycznym, wywarło na mnie - i ciągle wywiera - wpływ wysoce emocjonalny. Zmieniam się z każdą nową czynnością, jakiej się podejmuję. Spędzam dzień na żmudnym zdzieraniu tapet, a kończę naładowana tak pozytywną energią, że mogłabym prawie wszystko. Śpię lepiej niż sypiałam w dużo spokojnieszych czasach. Wszystko mi smakuje, od jedzenia i chłodnego piwa, po pracę. Jestem szczęśliwa.

poniedziałek, 31 października 2011

Dom część 2

W minioną środę odebraliśmy klucze do naszego pierwszego własnego domu. To miejsce to projekt renowacji, pełen zadań i wyzwań. Źródło naszych lęków i nadziei. Z każdą wizytą czuję więcej pozytywnej wibracji i widzę tą niewielką przestrzeń wypełnioną pewnego dnia emocjonalnym ciepłem. Zanim ten moment nastąpi czekają nas godziny zrywania tapet i kasetonów, gładzenia ścian i malowania, zdzierania starych farb i odnawiania drewnianych powierzchni. Już wiem, że choć ciężka to praca, to jest to raczej labour of love niż przykry obowiązek.
Z domowego frontu zatem pozdrawiam.

poniedziałek, 26 września 2011

Dom

Wrześniowa cisza ma swoje wytłumaczenie. Jest nim ogrom spraw związanych z kupnem domu. Trzy tygodnie temu złożyliśmy ofertę, która została zaakceptowana. I od tej pory życie przekłada się na strony gęsto zadrukowanego papieru, który czytamy, podpisujemy, odsyłamy, produkujemy, kopiujemy itd. Skrzętnie wypełnia nam to wolne chwile. Ale to DOBRY CZAS.
Pozdrawiam z jesiennej Anglii.

niedziela, 28 sierpnia 2011

Poduch jeszcze więcej

Turkusowe poduchy powstawały etapami: wybrałam tkaniny, potem wykroje przeleżały swoje, zanim zdecydowałam się dokończyć projekt. Dla ułatwienia rozrysowałam wszystko.


Koncepcja kolorystyczna wystroju pokoju nieco się zmieniła, ale sama tkanina zdecydowanie należy do moich ulubionych. Jest autorstwa Sharon Kessler dla Very Bradley, choć nazwiska niewiele mi mówią.


Tkaniny użyte na spód poduszki to taki misz-masz: brązowe liście na kremowym tle pochodzą z kolekcji Quilt z Muzeum V&A, kraciasta tkanina to zakup z charity shopu, jest więc bezimienna.

wtorek, 16 sierpnia 2011

W poszukiwaniu złota

Złoto jest kolorem bogactwa, pozycji i dostojności. Złoto jest szlachetne, narzuca styl i ton. Mówi wnętrzu: jesteś eleganckie, zdobne, ociężałe od znaczeń. Jesteś piękne pięknem sytości.
Zaczęło się skromnie, od małej ilustracji, którą chciałam oprawić.


A potem wypatrzyłam w Charity Shopie dwie idealnie zachowane ramki, w tak klasycznym stylu i wyrazie, że nie musiałam wysilać wyobraźni by widzieć je w angielskim wnętrzu.


I tak czekają cichutko w kąciku. Bo wczoraj - ach wczoraj! - obejrzeliśmy pierwszy dom.

środa, 10 sierpnia 2011

Sanderson

Sanderson. Słowo klucz, obiekt westchnień. Od jakiegoś czasu kupuję tkaniny firmowane nazwiskiem Arthura Sandersona. Dlaczego? Bo w mojej opinii są kwintesencją klasycznego stylu angielskiego. Znakomicie dopełniają wnętrze pełne klasycznych mebli salonowych. Współgrają ze sobą na ścianach (tapety), oknach (zasłony i żaluzje) i meblach (kanapy, fotele, poduchy). Często nadają wnętrzu ton, czasami delikatne i romantyczne, innym razem wyraziste w barwie, nowoczesne i retro, ale zawsze doskonałej jakości i projektu.


Poducha kanapowa. Tkanina Grove Park w kolorze Linden Green z kolekcji Sandersona. Produkcja moja.


Poniekąd stała się inspiracją do zakupów...


Pościel. Seria Porcelain Garden w kolorze Lemon. Kupiona na przecenie, nie wiem czy zapłaciłabym orginalną cenę. Ale zachwyciła mnie od pierwszego wejrzenia.


* * *

Mimochodem dodam, że firma Arthura Sandersona od roku 1923 dostarcza swoje produkty Rodzinie Królewskiej; dziś są to zarówno tapety, jak i tkaniny i farby. No to i u mnie będzie jak w pałacu!

wtorek, 19 lipca 2011

Słoik Kilnera. Tradycyjnie był produkowany w Yorkshire przez firmę John Kilner & Co., od połowy XIX wieku. Firma nie wytrzymała konkurencji i upadła jeszcze przed rozpoczęciem II wojny światowej. Patent został sprzedany i słoiki pod nazwą Kilner produkuje się do dziś.


Ma szklany wierzch, nieco inny od tych znanych z polskich słoików do przetworów. Gumkę do zasysania, a do tego metalową zakrętkę, która przytrzymywała wszystko razem. Współczesna wersja, która już się znalazła na tym blogu, ma już tylko metalową zakrętkę.
Wykorzystanie takiego słoja do uporządkowania szpilek zaczerpnęłam od Tildy, chociaż – jak sama pisze - nie ona jest autorką pomysłu.


Zastanawiałam się, czy odnowić metalową część słoja, po namyśle zostawiłam ją w tej "postarzonej" kondycji.

niedziela, 17 lipca 2011

Habitat

Jest sezon wyprzedaży, najlepszy moment by zajrzeć do miejsc, których klimat lubię i chciałabym powtórzyć we własnym miejscu, choćby w namiastce. W Cheltenham zamykają właśnie sklep sieci Habitat. A ja lubię eklektyzm we wnętrzu i lubię mieszać ikony współczesności ze starociami. Przywiozłam kilka drobiazgów.


Te zostały zaprojektowane przez Ellę Doran, seria nosi imię Joanie. Składają sie na nie poduszki, zastawa stołowa, serwetki.


Seria jest bardzo kobieca, powtarza wzór starych talerzy deserowych. Sama zaopatrzyłam się zresztą we cztery: dwa w odcieniu różu, dwa białe. Idealne na popołudniową herbatkę.


A to już pojemnik na drewniane sprzęty kuchenne. Taki mi się marzył, i taki tam stał, na przecenie. Czegóż chcieć więcej?


Magnesy. Bo takie psiarskie.

* * *
Habitat istnieje od 1964 roku. Powstał dzięki inicjatywie Terence Conrana, młodego wówczas projektanta mebli. Dziś zarówno sklep, jak i projektant, to marka rozpoznawalna na całym świecie, synonim współczesności i modernizmu we wnętrzu...

piątek, 8 lipca 2011

Syfony, seturatory i letnie wspomnienia

Pamiętacie syfony? T. mówi, że mieli takowy w domu. Ja pamiętam jedynie wycieczki z rodzicami do miasta, w zamierzchłych czasach PRL-u, i kupowaną wówczas wodę sodową, koniecznie z sokiem. Jakże to inne było od standardowego kompotu! Takie urządzenia nazywały się saturatory, ale to wiem z internetu, bo nazwa dawno się ulotniła. Wspomnienie upalnego lata sprzed około 25 lat, piękne!


Ja swoje soda syphons znalazłam na car boot sale, czyli standardowo. Pooglądałam i odeszłam, tylko po to by wrócić i się targować. I kupiłam, z nadzieją, że uda się je jeszcze kiedyś wykorzystać.


A teraz ślęczę nad internetowymi stronami i co? Podobno na syfony wraca moda. Związane jest to z powrotem do łask lat 60tych i 70tych: dezajnu, klimatu, przedmiotów. Syfony się sprzedaje, stare i nowe, podobnie jak naboje z CO2 i części. Syfony się kolekcjonuje, niektóre z nich (te najstarsze, z początku XX wieku, a nawet końca XIX) osiągają ceny kilkuset euro. O syfonach się pisze i publikuje stare ilustracje i ulotki (sama kilka ściągnęłam).


(zdjęcie pochodzi z witryny http://www.sodasyphons.co.uk/)


Żeby jeszcze upał wrócił...

piątek, 1 lipca 2011

Łupek

Bardzo lubię łupek. Pisałam już o wyprawie do Muzeum Łupka w Walii i o kolczykach z tej pięknej skały. Mogłabym mnożyć przykłady przepięknych zastosowań we wnętrzach i na zewnątrz, widzianych w magazynach i internecie. Ale prawda jest taka, że łupek jest tym, czym jego właściciel chce go widzieć. Elementem dekoracyjnym, użytkowym, artystycznym.







W tym tygodniu wybraliśmy się w walijskie góry. I przywieźliśmy z wycieczki nasz własny łupek. Czym będzie u mnie? Marzą mi się cokoliki w kuchni wyłożonej łupkowymi płytkami. Żeby to się mogło dokonać, po pierwsze potrzebuję więcej łupkowych płytek, po drugie własnej kuchni. Ale wierzę, że niedaleka przyszłość przyniesie jedno i drugie.







Potrafię sobie również wyobrazić ogrodowe ścieżki wyłożone wszelkimi możliwymi kształtami łupka. Samo układanie ich w tą mozaikę dostarczyło by ciekawych wrażeń!

Czyż nie jest piękny?

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Stoliczku, nakryj się!

Kilka miesięcy temu kupiłam wymarzony stół kuchenny. Oczywiście w second handzie, ale takim, gdzie produkty nie przychodzą tanio. Stół jednakowoż miał przyjemnie niską cenę, ale już na pierwszy rzut oka wymagał dużego nakładu pracy. O proszę:


Na zdjęciach widać jak bardzo zniszczony był blat stołu, z wierzchnią warstwą właściwie odchodzącą. Cała reszta była ciemna, brudna i wołała o pomoc!

Stół został umieszczony w kąciku, gdzie czekał na odpowiednie warunki i temperaturę na zewnątrz. Kilka dni pracy na dwie szlifierki zajęło nam jego oczyszczenie. A potem krok po kroku, noga po nodze, woskowałam go pszczelim woskiem przez kolejny tydzień. Marzył mi się taki lekko zielonkawy odcień drewna, taki który by współgrał z wiekiem stołu. Wybrałam Jacobean Dark Oak. Wyszło tak:


Teraz poszukam odpowiednich krzeseł.

niedziela, 19 czerwca 2011

Guzik z pętelką

Do wczoraj mój zbiór guzików wyglądał skromnie i mieścił się w dwóch niewielkich słoikach.

A potem wybrałam się na car boot. I za bezcen kupiłam dwa woreczki guzików różnej maści. Taki zakup to zawsze loteria, nigdy nie wiadomo, czy są jakieś zestawy, komplety, perełki. Nie mniej ja byłam zadowolona.


Najpierw je umyłam i wysuszyłam. T. śmiał się ze mnie, że każdy jeden przechodził przez moje ręce, ale ja chciałam odseparować śmieci i zmyć z guzików nieznaną przeszłość. Dwa okazały się połamane, jeden zatrzask niekompletny, poza tym już same skarby.
Posegregowałam według wielkości, potem wyodrębniłam kolekcje.


Nic, tylko szyć!

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Skrzyneczka na skarby

Jakiś czas temu zakupiłam na targu małą, drewnianą skrzyneczkę. Pokazywałam ją o tu. Doczekała się wreszcie przyozdobienia i wygląda o tak:


Praca nad nią to był taki mały eksperyment z materiałami i środkami wyrazu. Pomalowana techniką bielenia (ale przy użyciu farby różowej), dokończona techniką decoupage'u. Pozwoliła mi się wiele nauczyć i już widzę swoje błędy, nie mniej jestem z tej próby zadowolona.

piątek, 10 czerwca 2011

Podróż sentymentalna

Dzisiejsze wolne popołudnie spędziłam na spacerze po charity shopach w naszym miasteczku. Podobnie do wielu blogowiczek czasami nie mogę uwierzyć co inni oddają, pozbywając się z własnych domów i osobistej historii. Nie mniej z osobistych względów jestem całego procederu ogromną fanką. Podobnie jak tanich second handów.


Jedna z dzisiejszych zdobyczy to inspiracja dla tytułu posta. Znalazłam zestaw czterech talerzy deserowych, zdobionych w klasyczny wzór różany. A na spodzie stempel producenta z Chodzieży! Były tak urocze, a przy tym tanie, że nie mogłam odejść bez tej ojczyźnianej namiastki.














A potem spostrzegłam przecenione kryształowe kielichy do szampana. Produkcji francuskiej, jeszcze w oryginalnym opakowaniu.

Nie oparłam się pokusie zabrania ich do domu, i oto są, gotowe na celebracje ważnych wydarzeń.

wtorek, 7 czerwca 2011

Yorkshire

Odzwiedziliśmy przyjaciół z Północy. W Yorkshire byliśmy po raz pierwszy, więc sporo wrażeń, zaciekawieni przyrodą i stylem życia. Słynne wrzosowiska o tej porze roku nie kwitną. Za to York w wiosennym słońcu i owszem.
Co przywiozłam do naszego gniazdka? Pojawiła się mała skrzyneczka na zdjęcia, która pomieści prawie 300 fotografii.



Nasz gospodarz C. od jakiegoś czasu zajmuje się ceramiką. Mieliśmy interesujące konwersacje o glazurze i zdobieniach. Podarował nam również własnoręcznie wykonany wazon, w którym umieściłam pierwsze w tym roku peonie.



To tyle z relacji "na gorąco".

niedziela, 29 maja 2011

O nowej zabawce i słojach

Przy okazji pracy nad stołem i krzesłem namówiłam T. na zakup nowej zabawki :) Oto ona:



(Zdjęcie z witryny http://www.tools4thegarden.co.uk/)
Szlifierka okazała się wspaniałym narzędziem do małych, zaokrąglonych, niewygodnych powierzchni. Mam nadzieję pokazać je wkrótce, po finalnym liftingu.

Oprócz tego zakupiłam słoje. Zachwyciły mnie kształty, rozmiary, możliwości.


Przygotowane do domowych wyrobów, przydadzą się również do przechowywania produktów. Zwłaszcza, jak mi się kuchnia powiększy :)

wtorek, 24 maja 2011

O sztuce i rękodzielnictwie

Wróciliśmy z krótkich wakacji w północnej Walii, Parku Narodowym Snowdonii. Pogoda nie sprzyjała naszym pierwotnym planom i w rezultacie zaledwie jeden dzień udało nam się wykorzystać na górskie wspinaczki. Pozostały czas postanowiliśmy spożytkować na bliższe poznanie dziedzictwa kulturalnego Walii, i stąd wybór aktywności.

(To zdjęcie Tryfana, szczytu na który się wspięliśmy, korzystając z chwilowych przejaśnień...)

Do domu wróciłam z kilkoma nowymi przedmiotami, które poniekąd łączy pochodzenie: wszystkie są wytworem ludzkich rąk i wyobraźni. Każdy ma zidentyfikowanego z imienia i nazwiska twórcę, artystę, rękodzielnika. Okolica ta od dawna przyciągała twórców, którzy inspirację czerpali z wszystkiego, co dookoła: gór, lasów, jezior, oceanu. Miejscowi natomiast doskonalili się w rzemiośle, które przekraczało tą cienką granicę i stawało się sztuką przez duże S.




To miseczka wyprodukowana przez sympatycznego pana, który swoje wyroby sprzedaje w warsztacie w Llanberis.













Ceramika jest jednym z rzemiosł, którego nigdy dotychczas nie próbowałam, choć sama pochodzę z miasta ceramiki, Bolesławca na Dolnym Śląsku. Tutaj miseczka na tle "rodzimych" wyrobów.


Z łupkiem użytym do wyprodukowania tychże kolczyków wiąże się historia całej Walii, ukształtowanej dwustuletnim istnieniem kopalni łupka. Kiedyś wydobywany na masową skalę i sprzedawany na całym świecie, dziś zastąpiony produktami z betonu. Nie mogłam się oprzeć całej geologii świata zamkniętej w prostym kawałku kamienia. (Więcej informacji, wraz ze wspaniałą prezentacją dzielenia łupka, zapewnia National Slate Musemu w Llanberis. Polecam tym, którzy maję szansę znaleźć się w tej okolicy.)

A to już reprint obrazu Sonji Benskin Mesher "The Chair", z limitowanej serii. Nie podejrzewam, żeby kiedykolwiek było mnie stać na kolekcjonowanie sztuki, ale po pierwsze reprinty są dużo tańsze, po drugie wspieranie artystów współgra z moją osobistą filozofią, a po trzecie krzesło na prawdę nie chciało zostawić mnie w spokoju. No i jest, w oczekiwaniu na ramę. A to wszystko dzięki odwiedzeniu Plas Glyn-Y-Weddw, dziewiętnastowiecznej nadmorskiej willi, która dziś działa jako galeria sztuki.

To tyle z krótkich, pięknych, deszczowych wakacji!

sobota, 14 maja 2011

Spacer plus inspiracje


W ciągu ostatnich wolnych popołudni obejrzałam dwie serie programów Kirstie's Homemade Home. W pierwszej serii Kirstie Allsopp pokazuje swój nowo nabyty dom, w stanie bliskim ruinie, a kolejne odcinki pokazują renowację i dekorowanie pomieszczeń, od kuchni po łazienki, salon i sypialnie. W serii drugiej pomaga innym nadać ich domom i wnętrzom indywidualny charakter. Kirstie wyznaje bliską mi filozofię, że jeśli produkt, którego poszukujesz, już istnieje, wykonany lata temu i prawdopodobnie ciągle w bardzo dobrej kondycji, po co decydować się na nowe, seryjnie produkowane meble i akcesoria? Mniej trwałe, mniej przyjazne środowisku, mniej dekoracyjne, jednakowe w każdym domu? Jest przy okazji Kirstie wielką rzeczniczką przedmiotów wykonanych samodzielnie, przy wykorzystaniu wiedzy wspaniałych artystów, rękodzielników. Jej dom jest pełen wykonanych ludzką ręką, od samego początku do końca, rzeczy. Nakręconym odcinkom towarzyszy książka pod tym samym tytułem, w której Kirstie poświęca rozdziały dekorowaniu wnętrz według jej filozofii, a także namawia na spróbowanie niekończącej się listy rękodzielniczych umiejętności.

Wczoraj wybrałam się na spacer z sekatorem. Pamiętam bukiety z kwiatów łąki zbierane w dzieciństwie. Sentymentalna podróż w przeszłość, w poszukiwaniu dzikiego piękna.


Wiosna!


wtorek, 10 maja 2011

Żelastwa i inne pasje część druga

Dwa z ukończonych projektów haftu krzyżykowego. Rozpiera mnie duma, że udało mi się je ukończyć, choć muszę przyznać, ze jest to jedna z łatwiejszych umiejętności rękodzielniczych (przynajmniej w tym podstawowym wymiarze, jakiego ja się podjęłam). Jak również czasochłonnych.

Poza tym zrobiłam zdjęcie wyczyszczonych, ostatnio znalezionych skarbów "żelaznych". Świeczniki okazały powlekane srebrem, ku mojej prawdziwej uciesze. Oto one w pełnej chwale, w towarzystwie dzbanków.
Poza tym pięknie pada, z przerwami, od kilku dni. Jest prawdziwie wiosennie!

niedziela, 8 maja 2011

Żelastwa i inne pasje

Kupuję dużo drobiazgów i zapewne niewielki ich procent trafia na blog. Przy czym muszę zaznaczyć, że właśnie oszczędzamy na większy projekt, więc wydatki i tak są niewielkie w stosunku do tych przeszłych. O czym T, wspomina z rozpaczą...
Dzisiaj zgarnęłam nieco żelastwa :)
Szerszy z dzbanuszków to wcześniejszy zakup. Ten wysmukły ma pięknie zdobiony uchwyt. Nóżka przyciemniona, wymaga jeszcze zabiegów pielęgnacyjnych.
Świeczniki. Pokrywa je warstwa wieloletniego brudu. A u spodu wytarty aksamit. W kolejce do reparacji :)
A to maleńkie żelastwo ujęło mnie tym, że mechanizm jest sprawny, więc można spokojnie rozpylać to, co znajdzie się w środku! Zdaje się, że będzie to przedmiot sypialniany, z jakimś domowym 'perfumem' wewnątrz.

Poza tym chciałam napisać o nowej pasji / umiejętności / osobistym wyzwaniu. Są blogowiczki, które tą umiejętność opanowały perfekcyjnie i tworzą piękne projekty, a ja dopiero się uczę haftu krzyżykowego. Początki są, o, takie:
Projekt z magazynu pokazanego poniżej. Filiżanka w kwiatuszki, ale w jednej trzeciej.
Zaczęłam od napisów, jednokolorowych, żeby było prościej. Ten głosi kiss the cook i  myślę, że docelowo ozdobi nowy fartuch kuchenny.
Inspiracje...
...i pierwsze zbiory nici.
Trzymam za siebie kciuki (jak nie wyszywam), co by pasja się rozwijała.