wtorek, 24 maja 2011

O sztuce i rękodzielnictwie

Wróciliśmy z krótkich wakacji w północnej Walii, Parku Narodowym Snowdonii. Pogoda nie sprzyjała naszym pierwotnym planom i w rezultacie zaledwie jeden dzień udało nam się wykorzystać na górskie wspinaczki. Pozostały czas postanowiliśmy spożytkować na bliższe poznanie dziedzictwa kulturalnego Walii, i stąd wybór aktywności.

(To zdjęcie Tryfana, szczytu na który się wspięliśmy, korzystając z chwilowych przejaśnień...)

Do domu wróciłam z kilkoma nowymi przedmiotami, które poniekąd łączy pochodzenie: wszystkie są wytworem ludzkich rąk i wyobraźni. Każdy ma zidentyfikowanego z imienia i nazwiska twórcę, artystę, rękodzielnika. Okolica ta od dawna przyciągała twórców, którzy inspirację czerpali z wszystkiego, co dookoła: gór, lasów, jezior, oceanu. Miejscowi natomiast doskonalili się w rzemiośle, które przekraczało tą cienką granicę i stawało się sztuką przez duże S.




To miseczka wyprodukowana przez sympatycznego pana, który swoje wyroby sprzedaje w warsztacie w Llanberis.













Ceramika jest jednym z rzemiosł, którego nigdy dotychczas nie próbowałam, choć sama pochodzę z miasta ceramiki, Bolesławca na Dolnym Śląsku. Tutaj miseczka na tle "rodzimych" wyrobów.


Z łupkiem użytym do wyprodukowania tychże kolczyków wiąże się historia całej Walii, ukształtowanej dwustuletnim istnieniem kopalni łupka. Kiedyś wydobywany na masową skalę i sprzedawany na całym świecie, dziś zastąpiony produktami z betonu. Nie mogłam się oprzeć całej geologii świata zamkniętej w prostym kawałku kamienia. (Więcej informacji, wraz ze wspaniałą prezentacją dzielenia łupka, zapewnia National Slate Musemu w Llanberis. Polecam tym, którzy maję szansę znaleźć się w tej okolicy.)

A to już reprint obrazu Sonji Benskin Mesher "The Chair", z limitowanej serii. Nie podejrzewam, żeby kiedykolwiek było mnie stać na kolekcjonowanie sztuki, ale po pierwsze reprinty są dużo tańsze, po drugie wspieranie artystów współgra z moją osobistą filozofią, a po trzecie krzesło na prawdę nie chciało zostawić mnie w spokoju. No i jest, w oczekiwaniu na ramę. A to wszystko dzięki odwiedzeniu Plas Glyn-Y-Weddw, dziewiętnastowiecznej nadmorskiej willi, która dziś działa jako galeria sztuki.

To tyle z krótkich, pięknych, deszczowych wakacji!

1 komentarz:

  1. Wypad na łono natury,powrót z łupami !
    To lubię!
    Pozdrawiam ciepło.
    Pat

    OdpowiedzUsuń